wtorek, 30 maja 2017

Analizy #1 - Art of Anesthesia


Art of Anesthesia to piosenka autorstwa Bradena Barrie, publikującego swoją twórczość pod pseudonimem SayWeCanFly. Ani nazwisko, ani nazwa pewnie zbyt wielu osobom, gdyż nie jest on zbytnio popularny, jakby mogło się wydawać – bynajmniej nie w Polsce. Może na wstępie kilka słów o samym artyście.

Braden urodził się 21 lat temu, a dokładnie 21 listopada w Kanadzie. Jak widzicie, jest to zupełnie inny kontynent, a jednak piosenkarz znalazł sobie grono fanów nie tylko w Ameryce, ale również w innych stronach świata. Zaczął zwyczajnie – grał lokalne koncerty w małych kafejkach i przede wszystkim pisał, jak sam to zaznaczył na wstępie – to, co mu serce podpowiedziało. Nic trafniejszego. Wystarczy wsłuchać się w jedną z nich, aby całkowicie się o tym przekonać. Oprócz świetnych tekstów, które pokazują nam jakby inny pogląd na świat, ma też fantastyczny głos – do zarówno piosenek basowych, jak i krzyczanych. Można rzecz – artysta idealny. Tak, podkreślam tu słowo artysta, gdyż wszystkie piosenki zostały stworzone przez niego, zaśpiewane przez niego oraz także przez niego zagrane, gdyż – jak się okazuje – Braden jest też utalentowany instrumentalnie. Na koncertach (zwanych przez niego skromnie gigs) nieodłącznie towarzyszy mu jego gitara, na której grę opanował perfekcyjnie (dla wtajemniczonych gitarzystów – większość chwytów to # lub wymyślone przez niego chwyty barowe, dodatkowo nie zagrasz ich bez fingerstyle’a), ale w większości piosenek można też usłyszeć pianino.

Co najważniejsze – chłopak podróżował niezależnie po całym świecie, dając wyprzedane koncerty i wydając ep’ki na własną rękę, dopiero jakiś czas temu rzucił pracę dorywczą i muzyka przejęła jego pełen etat. W 2015 roku podpisał umowę z Epitah Records.


Analiza utworu

Sztuka znieczulenia – bo taki właśnie tytuł nosi ta piosenka – opowiada o zwykłym człowieku, który próbuje się uwolnić… Ale od czego?
tekst przetłumaczyłam sama (nie, nie jest wzięty z tekstowo, tamto tłumaczenie jest błędne)
i zajęło mi to sporo czasu, więc proszę o uszanowanie :)

Po prześledzeniu tekstu piosenki widać chyba, o co mi chodzi. Albo i nie?

To jedna z tych piosenek, które można przetłumaczyć dosłownie, nie zastanawiając się, co autor miał na myśli, a i tak będzie miała sens i przesłanie.

Początek jest bardzo prawdziwy i jest idealnym wstępem wprowadzającym nas w klimat utworu. Rozpoczyna się wolną muzyką, która łatwo przyprawia o dreszcze. Po 20 sekundach nagle następuje jednak punkt zwrotny - tempo staje się szybsze, potęguje się zaciekawienie odbiorcy. To właśnie ten moment, w którym upewniamy się, że warto odsłuchać piosenki, którą wybraliśmy.

Czasami zastanawiam się, komu powinienem wierzyć…
Ludziom, którzy są martwi, czy ludziom, którzy są wolni?



Ten fragment idealnie pokazuje cel utworu: zaszokować odbiorcę prostym pytaniem, tak, aby nie wiedział co ze sobą zrobić. To z pewnością odczucia, które towarzyszyły właśnie mi, gdy po raz pierwszy owa piosenka pojawiła się z mojej głowie. Co ma człowiek martwy do człowieka wolnego? Wbrew pozorom, ludzie ci są ze sobą ściśle powiązani. Śmierć jest bowiem w stanie uwolnić człowieka od cierpienia, dać mu swobodę działa. Jest jednak pewna zasadnicza różnica... Jaka? Trzeba słuchać dalej, by się o tym przekonać.

Można tutaj przypuścić, że nasz główny bohater sam jest martwy... a przynajmniej ludzie z zewnątrz za takowego go uważają. I tu nasuwa się pytanie: Czy faktycznie jest martwy i to wszystko to tylko wyobraźnia, świat, jaki widzi po śmierci? W momencie śmierci, umysł pracuje na najwyższych obrotach i potrafi wytworzyć obrazy oparte na podstawie naszego życia. Może następuje eksterioryzacja (OBE - sztuka podróżowania duszy poza ciałem, często spotykana w filmach podczas uśpienia na czas operacji) w momencie stwierdzenia zgonu pacjenta, niekoniecznie słusznego? 

A może mamy do czynienia z podróżą duszy po śmierci, odłączeniem się jej od ciała? W końcu całkowite opuszczenie ciała przez duszę zajmuje około dwóch godzin.

Czasami słyszę ich, jak szepczą do mnie
Staram się nie zasnąć, więc nie umrę we śnie

Jakkolwiek by nie było, osoba ta zaczyna widzieć różne rzeczy, jednocześnie zachowując początkową świadomość tego, co dzieje się wokół. Tak więc próbuje przeciwstawić się śmierci, stara się nie zasypiać.

Tutaj następuje nasz pierwszy kontrast, mianowicie początkowo przytłumiony głos wokalisty zastanawiającego się, co powinien zrobić, zaczyna nabierać emocji, wraz z postępem naszej "fabuły". Jego głos staje się głośniejszy i zaczyna wydobywać się z głębszych części gardła, dzięki czemu możemy wyczuć pewnego rodzaju strach i napływ nowych uczuć. Wzmocniony jest dodatkowo chórkiem, który również tworzy on sam, gdyż jest w końcu solistą.

I byłem szybki, więc udało mi się rzucić okiem
Przez okno w drzwiach sali operacyjnej
Adrenalina zaprowadziła moje oczy
Do stołu na podłodze, gdzie leżą pacjenci

Postać widzi stół operacyjny, gdzie ktoś leży, po chwili czuje środek znieczulający, jego ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa... Ale chwila, to przecież on leży na tym stole!


Zobaczyłem jego twarz i nie mogłem się odezwać
Gdy środek znieczulający pocałował mój policzek
Poczułem, jak moje usta robią się zimne i kończyny stają się słabe
Ponieważ to ciało na stole, gdzie pacjenci umierają, to… ja
To byłem ja

Ten moment jest wręcz fenomenalny, pokazuje jakimi delikatnymi słowami można określić śmierć (która zazwyczaj przedstawiana jest w brutalny sposób) i jednocześnie wywołać szok u słuchacza. Jednocześnie tak krótko i treściwie objaśnia nam, co ma miejsce - 5 linijek, a wiemy, i możemy z łatwością wywnioskować, że po podaniu środku bohater zaczyna powoli odpływać - nie może mówić, ruszać się, jego ciało jest zimne i już już odpływa... Ale zdąża jednak zauważyć ten pozornie drobny szczegół.

Muzyka zaczyna powoli ulegać zmianie. Braden Barrie akcentuje słowo aesthetic, czyli środek znieczulający, nadając mu swoistą energię i powodując kolejne "wybudzenie" odbiorcy, który sam zaczyna zapadać w owy sen... Słuchając tej piosenki.

Możemy też zauważyć tutaj znaczący kontrast między początkiem, a końcem. Z początku bowiem nasz bohater podróżuje, obserwuje umierającego człowieka... Po to, by już po chwili uświadomić sobie, że tak naprawdę to jest on sam. Wprowadza to nastrój pełen grozy i za każdym razem, gdy słyszę ten fragment, przez moje ciało przechodzą dreszcze.

Uważam, że to jest właśnie punkt zwrotny całej piosenki. Głębokie rozważania filozoficzne wieńczy spostrzeżenie, że tak naprawdę to my sami jesteśmy najlepszym przykładem każdej z przedstawionych sytuacji, tak, jak bystrze zauważa nasz podmiot liryczny, doznając swego rodzaju szoku.

W muzyce następuje przerwa w miejscu wielokropka. Słowo ja wypowiedziane jest znacznie delikatniej, na chwilę znowu ujawnia się owe "przytłumienie" głosu, które obecne było na początku. Sugeruje to rozterki i wątpliwości, które pojawiają się w jego głowie; wygląda na to, że podmiot liryczny nie ma pojęcia, co się właściwie dzieje.

Następnie pojawia się kolejna krótka przerwa wypełniona akordami muzycznymi, po której bohater już ze spokojem powtarza słowa to byłem ja, tak, jakby już pogodzić się z tym i poukładał sobie w głowie. Na początku może zrodziła się w nim myśl, że to wszystko to jakieś szaleństwo, ale w tej chwili już powoli zaczyna rozumieć, co się wydarzyło.


Oddajcie mi moją maskę tlenową
Bo naprawdę nie chcę
Czuć, jak ścianki mojego serca się zapadają
Więc ułóżcie mnie pod spodem
Wolałbym prędzej umrzeć na tym stole
Niż zmierzyć się z tym, co
Sprawia, że jestem taki niestabilny

W tym momencie muzyka robi się bardzo dynamiczna, a wokal ma swój "szczytowy punkt energii". Znowu pojawiają się kontrasty, są coraz bardziej widoczne, gdyż w jednym momencie Braden Barrie prawie krzyczy słowa Oddajcie mi moją maskę tlenową, po to, by już po chwili cichym szeptem wypowiedzieć Bo naprawdę nie chcę, a następnie z nową siłą ponownie wykrzyczeć Czuć, jak ścianki mojego serca się zapadają.

To naprzemienne zjawisko powtarza się przez cały refren, idealnie zestawiając ze sobą jakby dwa odmienne światy - ten żywych ludzi, i ten, w którym ludzie już przestają czuć.

Dalej brniemy w interpretację dosłowną - czyli nasza postać już wie, że umrze, ale jednocześnie czuje, że nie przyjdzie jej to tak łatwo, że jej duszę czeka jeszcze długa walka... a co za tym idzie, ją samego też.

Śmierć tutaj przedstawiona jest jako długi proces, w którym człowiek musi walczyć o to, aby w końcu zostać pochłoniętą przez objęcia morfeusza. Należy jednak zastanowić się, czy aby na pewno chodzi tu o śmierć? Maską tlenową mogą być chęci do życia, może być jakiś fundament, który wywołuje u podmiotu taką niestabilność i walkę uczuciową. Możliwe, że stracił coś lub kogoś ważnego w swoich życiu, i nie może się przez to pozbierać. Wystawiając taką tezę pojawia się tutaj zupełnie inna koncepcja i sposób analizy całego utworu - skoro maska tlenowa jest fundamentem życia, to czy całe odłączenie duszy od ciała jest efektem bólu głównego bohatera, który nie wie, co z sobą zrobić, więc owe cierpienie przysłania mu racjonalne spojrzenie na świat?  Czy postać widzi siebie umierającą wewnętrznie? Czy jego dusza szuka innego świata, w którym mógłby doznać ukojenia, jednak nie udaje mu się go znaleźć? I, najważniejsze, czy to właśnie jest ta różnica między umarłymi a wolnymi?


Zaistniała nieprawda między mną a moimi demonami
I ciałem zrobionym z papieru na miejscu pasażera
Kiedy otworzyłem oczy, nie mogłem widzieć
Poczułem szwy, które pękły i krew uwolnioną z ciała

Metafora wolności, czy raczej cierpienia? Trudno powiedzieć. Na pewno widać tutaj, że jego osobiste wnętrze nie zgadza się z ciałem, ma w planach coś zupełnie innego.

I kiedy moje myśli zaczęły się trząść
Poczułem rękę ciemności całującą moją twarz
Diabeł się obudził i chwycił moje gardło
Zaciągnął mnie w dół, do miejsca, gdzie cisza wzrasta

Warto zauważyć piękne metafory i ożywienia, które stosuje autor. Myśli zaczęły się trząść to jedna z niewielu moich ulubionych, gdyż widać, jak SayWeCanFly bawi się słowami i stosuje mnóstwo środków stylistycznych, w tym także peryfraz, aby wszystko nabrało barwnej całości.

Spojrzał na mnie czarnymi oczami
I wyszeptał moje imię, kwiaty zaczęły więdnąć
Poczułem, że moje serce robi się zimne, a ja zacząłem tonąć
W oceanie, gdzie ja i rzeka powinniśmy być
Właśnie powinniśmy być

Podmiot w tym momencie utwierdza się w przekonaniu, że to właśnie jest jego miejsce. Diabeł, jako usposobienie zła, który sprawia, że kwiatki (jako alegoria piękna) więdną, zaczyna tylko pogarszać jego sytuację. Czyżby owe kwiatki były jedyną, ostatnią rzeczą, która mu pozostała w życiu? Czyżby właśnie w tej chwili okazało się, że podmiot nie ma już nic do stracenia, jego zimne serce przestaje cokolwiek czuć, więc oddaje się losowi i akceptuje to, że jego miejsce jest właśnie tam?

Ostatnia linijka, która jest jakby potwierdzeniem akceptacji tego, co się dzieje, pogodzenia się postaci z losem, nabiera wyższych dźwięków i można by wręcz stwierdzić, że temu pogodzeniu nadal towarzyszy pewnego rodzaju ból... Ale decyzja została podjęta, czyż nie?

Następnie, jak to w rytmicznej piosence bywa, następuje refren, a po nim już ostatnie kilkanaście wersów, jakby dopowiedzenie przez autora tego, co naprawdę się dzieje.

Stoję przy oknie, w niedzielę
I nie mogę sobie przypomnieć
Czemu nie mogę się ruszyć
I jestem tak zmęczony i wypruty z życia
Tak, jakby szwy w mojej duszy się rozpadły
Stoję tutaj, w ciemności

Na tym etapie można stwierdzić, że podmiot przywołuje pewnego rodzaju retrospekcję. Muzyka znacznie spowalnia. Postać nie może się ruszyć, tak, jakby nie pamiętała już, co się wydarzyło. Czy to właśnie jest efektem tego owego poddania się losowi, który od teraz włada jej życiem?

Szwy, które rozdzielają duszę podmiotu, definitywnie sprawiają, że jego życie traci resztki swojego sensu. Teraz to nawet dusza pochłania się w ciemności, nie zostawiając mu żadnej nadziei... Ale czy  na pewno?

Może to przez te drinki, które piliśmy wczoraj w nocy
Ale dobry Boże, kocham tych moich przyjaciół
Najlepszych, jakich alkohol może kupić
A może to z powodu braku snu?
Ale te wszystkie sekrety, które zachowałem, chcąc być słodki
Są ciemnie, moja droga
Ale pomagają mi iść dalej, iść dalej

Tutaj można się odnieść do wielu aspektów. Fałszywi przyjaciele, bo kupieni przez alkohol, pozostawiający radość tylko na chwilę i będący może tylko częściowym urojeniem postaci, gdyż alkohol różnie działa na organizm człowieka. Nie wiadomo, czy jego przyjaciele też uważają ją za kogoś bliskiego.

Brak snu, sekrety spędzające mu sen z powiek i pchające go w ciemność, tylko potwierdzają złożoność problemu. Niby główny bohater wie, że to wszystko jest nie właściwe, ale jakoś pomaga mu się utrzymać na nogach. Czy właśnie ci przyjaciele, brak snu, sekrety, w pewnym sensie autodestrukcja powodują, że postać zmaga się z tak ogromnym bólem i rozterkami?

Utwór kończą cztery podsumowujące wersy, które są silnie powiązane z tymi początkowymi. Podmiot liryczny bowiem znowu zaczyna swoje filozoficzne przemyślenia.

Czasami zastanawiam się, czy nie jestem tylko duchem
Noszącym ludzką skórę, której nigdy nie wybrałem
Słucham diabła, który do mnie mówi
Ponieważ kusi mnie swoją przepiękną różą...

Duch noszący ludzką skórę to ewidentnie moja ulubiona metafora w tekście. Pozwala to zauważyć, że ów człowiek nie czuje się człowiekiem, bo jego uczucia i emocje już całkowicie opuściły jego rozerwaną duszę. Staje się jakby wrakiem, który tylko ślepo podąża za swoim losem.

Końcowa muzyka brzmi identycznie, jak początkowa, niczym powolna ballada pozostawiająca uczucie de ja vu. Odnoszę wrażenie, że całość zatacza pętlę. Piosenka rozpoczyna się rozważeniami egzystencjonalnymi, potem odkryciem swojej pozycji w świecie. Następnie ma miejsce szok postaci który jest momentem zwrotnym całej piosenki. Wszystko, co dzieję się po tej chwili, jest jakby osłabieniem całego napięcia, które rosło przez cały utwór. Muzyka zaczyna robić się spokojniejsza, aż powraca do stanu z samego początku. Podmiot liryczny godzi się z nieuchronnie nadchodzącym wydarzeniem, a następnie podsumowuje to wszystko w czterech wersach... Jaki to ma sens? O czym ostatecznie jest utwór?

Według mnie, nie można jednoznacznie stwierdzić tematyki piosenki. Jest ona tak złożona, że można interpretować ją na naprawdę wiele różnych sposobów, co mi osobiście bardzo odpowiada, gdyż takie dzieło nigdy się nie nudzi. Przy każdym słuchaniu można bowiem wymyślać coraz to nowe możliwości, coraz to nowe koncepcje i czerpać z tego radość. To, co mogę założyć z góry przy analizie utworu jest cierpienie i ból egzystencjonalny głównej postaci. Resztę można dobudować sobie samemu.


Koncepcje

Postanowiłam jednakże wymienić najciekawsze alternatywy i podzielić się moimi przemyśleniami, do których doszłam po wielokrotnym słuchaniu piosenki. Pierwsza z nich to osoba, która nie wie, co ze sobą zrobić w życiu, gdyż stara się żyć "na siłę", a najpiękniejsze rzeczy przyćmione są przez fałszywe odbieranie świata zewnętrznego.

Druga opowiada historię o człowieku, który zagubił się w tym, co jest prawdziwe, a w tym, co jest światem zmyślonym. Można pod to podpiąć owe sekrety i fałszywych przyjaciół, którzy tylko pogłębiają jego rozchwianie emocjonalne, przez które zaczyna widzieć siebie w innej odsłonie. Przez to wszystko nie zdaje sobie sprawy z tego, że przez swoje autodestrukcyjne, nieświadome czyny sama siebie zabija, a kiedy zdaje sobie z tego sprawę, widząc swoje ciało na stole operacyjnym - jest już za późno.

Trzecia z nich dotyczy osoby, która straciła już jakikolwiek sens w życiu. Osoby, której nie pozostało już nic więcej, poza nadzieją, która jednak po głębszym rozważeniu okazuje się być złudna. Po zobaczeniu swojego umierającego ciała i poczuciu rozrywanej duszy wie już, że czeka ją śmierć. Kiedy zdaje sobie sprawę, że już na niczym jej nie zależy i jest pozbawiona wszelkich uczuć, decyduje się popełnić samobójstwo.

Często zastanawia mnie, czy poprzez środek znieczulający nie odnosi się ona do uzależnień, w które wpadła postać przez swoje problemy, na przykład do narkotyków, które potrafią różnie zadziałać na organizm ludzki. Podobnie, jak w koncepcji drugiej, nie zauważa tego, co się z nią dzieje, dopóki nie jest już za późno.

I ostatnia, która pomimo swojej prostoty, zawsze mnie urzeka. Jest to powiem dosłowna interpretacja, w której to podmiot przechodzi operację i podczas której jego dusza wychodzi z ciała. Jest to zjawisko, które wydarzyło się już kilka razy na świecie, ale nie jest zbyt powszechne. Człowiek taki może iść gdzie chce i robić co chce, oczywiście jako duch, do którego odwołanie znajdujemy w ostatniej strofie. Czuje on jednak ból podczas operacji. Uważam, że jest to interesująca koncepcja, która nakłania odbiorcy do przemyślenia zaistniałej sytuacji.

środa, 29 kwietnia 2015

ROOM 94// Poznań, 19.04

Koncert ROOM 94 to niemałe przeżycie dla mnie. Wydawałoby się, że to małe show, na jakimś zadupiu, w jazzowym klubie... Ale to nie zmienia faktu, że emocje są.

Koncert był fantastyczny. Już na wstępie powitał nas genialny Robbie Coles, który z powalającym uśmiechem i gitarką wyszedł do nas na scenę, jak gdyby nigdy nic i zaczął śpiewać. Uwielbiam takich artystów. Naprawdę był świetny i zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Wykonał między innymi Hey Summer, z której filmiki macie poniżej, Pretty Lady, Shut Up i I really fucking like you, a także wykonał covery Story of my life (1D) i She looks so perfect (5SOS), do których z chęcią się dołączyliśmy :) Podziękował nam za wszystko, posłał ostatni zniewalający uśmiech i oznajmiając, że będzie czekał na nas po koncercie, zszedł ze sceny.

Robbie- Hey Summer:

Robbie- covery:


City Of Mirrors:


Następnie wystąpił jeszcze zespół City of mirrors, a potem na scenie pojawili się długo wyczekiwani ROOM 94. Szkoda tu opisywać, jak fantastyczni byli, bo zabrakłoby mi słów. Po prostu... ayttttywsd. Zaczęli oczywiście piosenkę Keep Your hands Of My Chick:




Mam nagrany jeszcze kawałek When I Was A Teenager (też krzyk dotknął mnie! to wcale nie mój :p):



Stałam bardzo blisko, więc udało mi się dotknąć ręki i gitary Seana, a nawet spleść palce z Kieranem♥. Rzuciłam też do niego batona, a on przeczytał nazwę (Milky Chockolate z Lidla) i podziękował. Było dużo śmiechu, a także uśmiechu, zwłaszcza, gdy wrzuciliśmy wszystkie balony na scenę śpiewają Happy Bday dla Seana i Kiera. Mieliśmy też oto takie kartki, które trzymaliśmy podczas Tell me what love feels like:




Tu jeszcze parę zdjęć z mojej perspektywy:








Ogólnie było super, naprawdę, a po koncercie dopchałam się do 4/4+ Robbiego, więc mam zdjęcia z nimi i takie oto autografy:



Ukradłam też butelkę Seana i ręcznik Kierana ze sceny (badgirl xd):


Nigdy nie zapomnę tego dnia. Wreszcie spotkałam swoich idoli, kolejny life goal mam za sobą. Nie zapominajcie, aby spełniać swoje marzenia!

/N.I. xx

sobota, 21 marca 2015

It's spring...

Już wiosna, a niedawno jeszcze wszystko leżało przykryte śniegiem. Dzisiaj rozpoczynamy nowy sezon w tym roku! Czyli, ogólnie rzecz biorąc: ptaszki ćwierkają, słoneczko świeci, uczniowie nie mogą wysiedzieć w ławkach... No cóż, nie wszystko jest takie piękne, kiedy siedzisz w klasie i patrzysz przez okno marząc, aby położyć się na trawie zamiast słuchać nudnego wykładu. Life's 
brutal. 



Uwielbiam wiosnę, bo razem z przyrodą, która budzi się do życia, budzę się również ja. Mam mnóstwo nowych pomysłów, energii, zapału, a przede wszystkim- wakacje coraz bliżej. Cudownie jest wyjść na zewnątrz bez konieczności ubierania kurtki, czując delikatny powiew wiatru i rozkoszować się chwilą.


Razem z wiosną przychodzą optymistyczne myśli, więc pora spiąć się do nauki jeszcze przez te 3 miesiące! Miłego pierwszego wiosennego popołudnia!



/N.I.


wtorek, 17 marca 2015

St. Patrick's Day


Wiem, że już trochę późno, ale nie znalazłam wolnej chwili, a nie mogłam odpuścić sobie tego posta! Dzisiaj w Irlandii obchodzone jest Dzień Świętego Patryka (St. Patrick's Day) i wypadałoby coś o tym napisać.

Jak pewnie większość osób wie, jest to bardzo ważne święto narodowe i religijne, a jednocześnie ku czci patrona, bo św. Patryk jest właśnie patronem Irlandii. Skąd to się wzięło?

Sam św. Patryk nie był Irlandczykiem, urodził się prawdopodobnie w Walii lub Szkocji po koniec IV wieku. Był wychowywany w tradycji chrześcijańskiej. Kiedy miał 16 lat został porwany przez jednego z celtyckich wodzów, który przywiózł go do Irlandii jako pasterza.
Legenda podaje, że po 6 latach święty Patryk wydostał się z niewoli i postanowił zostać księdzem. Miał jednak proroczy sen, który wezwał go do nawrócenia Irlandii. Powrócił więc do krainy Celtów jako głosiciel wiary chrześcijańskiej. Wcześniej został wyświęcony na biskupa.
Jedna z legend związanych z postacią świętego Patryka opowiada o 40 dniach, które duchowny spędził, modląc się na Croagh Patrick (Góra świętego Patryka). W tym czasie spłynęła na niego nadprzyrodzona moc, dzięki której oczyścił wyspę z plagi gadów i płazów. Uznaje się to wydarzenie za cud, ponieważ faktycznie, do tej pory na wyspie nie ma żadnych węży. Dlatego na obrazach jest często przedstawiany jako mnich, przydeptujący stopą węża.

Nie bez powodu ustanowiono dzisiejszą datę na ten ważny dla Irlandii dzień. Przyznam, trochę dziwne wydało mi się obchodzenie tak radosnego święta w dzień czyjejś śmierci. O samym św. Patryku informacji nie ma wiele, a jedyną pewną datą z nim związaną, jaką udało się ustalić, jest 17 marca.

To właśnie z jego powodu trójlistna koniczyna jest dzisiaj symbolem Irlandii. Zgodnie z legendą o świętym Patryku służyła mu ona jako pomoc dydaktyczna przy tłumaczeniu pierwszym irlandzkim chrześcijanom pojęcia Trójcy Świętej- spojrzał pod nogi, zobaczył koniczynę i na jej przykładzie wytłumaczył, że tak jak jedna roślina ma trzy liście, tak jest jeden Bóg w trzech osobach.

Dzień Świętego Patryka jest obchodzony na różne sposoby. Przede wszystkim jest to dzień wolny. Wszystko zaczyna się tradycyjną mszą za Irlandię, a potem następuje bardziej rozrywkowa część dnia- muzyka, koncerty, festiwale, pokazy tańców irlandzkich,przebieranki, a to wszystko w zielonych kolorach. W pubach tego dnia litrami serwowane jest zielone piwo. Tego dnia pije się także whisky – ten zwyczaj związany jest ze świętym Patrykiem, który, według pewnej legendy, nastraszył właścicielkę karczmy, która go oszukiwała, że jeśli nie będzie nalewała pełnej szklanki tego trunku, jej karczmę nawiedzą potwory. Od tego momentu kobieta dopełniała szklankę, a 17 marca pije się szklankę whisky nazywaną „dzbanem Patryka”. Popularne staje się farbowanie rzek i charakterystycznych obiektów w wielu– zielone były już np.: wodospad Niagara, Empire State Building, Krzywa Wieża w Pizie czy Opera w Sydney. Jak widać, wiele zachodu o jeden dzień, który tak porusza świat.

Dziś nie tylko Irlandczycy, święto przyjęło się na całym świecie. Nie dziwi mnie to jakoś specjalnie, jest to spowodowane podobieństwem kultur, dużą populacją Irlandczyków w innych krajach i zwyczajem zapożyczania sobie niektórych świąt. A z resztą, kto by nie chciał obchodził tak radosnego dnia?






/N.I.

niedziela, 15 marca 2015

Goals

Poprzedni post był o marzeniach. Czym są więc cele?

Cele wyznaczamy sobie my sami, to coś, czego od siebie oczekujemy. Są często bardziej przyziemne od marzeń i nie wyczekujemy na nie z taką niecierpliwością. Można je określić mianem wyzwań, chociaż to już coś trochę innego. Cele mogą dzielić się na zwykłe albo ważniejsze, tzw life goals. 

Każdy człowiek powinien mieć listę celów. Ja także stworzyłam swoją, którą będę się starała wykonywać podczas prowadzenia bloga. Te zrobione będę wykreślać.


Cele:

- nauczyć się grać Little Things na gitarze

- ogarnąć moje wszystkie blogi (hahaha)


- ukończyć ten rok z wysoką średnią


- spełnić czyjeś marzenie

- ukończyć swój room goal

- nauczyć się nowego przepisu na
ciasto/smakołyk

- stworzyć bez żadnych gotowych szablonów układ html do bloga

- poukładać piosenki albumami w moim telefonie

- napisać bloga, który będzie miał przynajmniej 10 000 wyświetleń

- nauczyć mojego psa uciszać się na komendę

- zdobyć w końcu Take Me Home Deluxe

- sprawić, że jakaś osoba wstąpi do fandomu, w którym jestem

- nauczyć najmłodszą siostrę znaczenia piosenki Kiss You

- sprawić, że dzięki mnie na kogoś twarzy pojawi się uśmiech


Przy okazji podzielę się z Wami tymi dłuższymi, które pewnie wszystkie nigdy się nie spełnią.


Life Goals: 

- koncert 1D w Londynie 

- koncert Eda w Polsce

- koncert ROOM 94 w Poznaniu

- koncert Janoskians w Polsce

- koncert 1D w Wiedniu

- koncert 5SOS

- spotkać chociaż jednego idola

- wyjechać do Londynu na studia

- follow od idola


- wymarzony follow od Liama

- zdać ze skutkiem pozytywnym FCE


Listy mogą się wydłużać z czasem :).


A wy? Macie swoje goals i life goals??


wtorek, 10 marca 2015

Our dreams

Każdy ma marzenia. Marzenie to coś, na co czekamy. Nie ważne jak długo, ważne, jak bardzo nam na tym zależy. One nie spełniają się ot tak, a najbardziej magiczne jest to, że trzeba na nie wyczekiwać z nadzieją. To ona sprawia, że chce nam się żyć. 


Nigdy nie wolno nam zacząć wątpić w spełnienie marzeń. Prawda jest taka, że im mocniej w nie wierzymy, tym większą mamy szansę na ich spełnienie. Jeśli się nie spełniają- morze potrzebna ci jest wiara? Wiara w marzenia, w życie i w siebie. Bo to właśnie od Ciebie zależy, czy je spełnisz. Jeśli będziesz siedział z tyłkiem na kanapie to, niestety, nic się nie wydarzy. Musisz się starać, działać, walczyć do końca, nie poddawać się, bo nagrodę otrzymują najwytrwalsi.


Zwrot marzenia się nie spełniają jest według mnie bezużyteczny. Nie możemy wierzyć i dostosowywać się do otaczającego nas świata zewnętrznego, bo on w nas wątpi. A my nie możemy sobie na to pozwolić.

Odwołam się teraz do swoich przykładów. Nie będę się ukrywać z faktem, że jestem Directioner. Stosunkowo od niedawna, jakieś 1,5 roku. Kiedy spełniałam swoje marzenia to był nawet nie cały rok, odkąd pokochałam piątkę chłopaków. Swoją drogą, nie ogarniam, czemu ludzie od razu się ode mnie odsuwają, kiedy się o tym dowiedzą, idol jak idol. Dobrze, więc jechałam sobie autobusem, kiedy usłyszałam o konkursie w radiu. Można było wygrać bilety. Akurat wysiadałam, więc dobiegłam do domu i próbowałam się dodzwonić, tak jak reszta fanek z całej Polski. Oczywiście, nie udało mi się to, ale nie było mi jakoś super przykro, bo zawsze walczyłam o wszystko do końca, a porażki były najczęstszą zapłatą. Miałam jednak szczęścia, gdyż przeglądając sobie Twittera, jedną ręką wciąż próbowałam się dodzwonić. Biedaczka na antenie chyba straciła zasięg czy coś, ale się rozłączyła. Byłam jedną z niewielu (nie wiem, czy jedyną), która cały czas próbowała, więc automatycznie weszłam na antenę. Można? Można.

Biletów nie wygrałam, ponieważ mimo przejścia do następnego etapu, nie radziłam sobie z zasięgiem i następnego dnia nie mogli się do mnie dodzwonić. Wtedy stało się coś, czego doświadczyłam pierwszy raz w życiu i nie chcę, aby kiedykolwiek to się powtórzyło- straciłam nadzieję. Nie widziałam sensu dalszej walki, było mi mega przykro, że doszłam tak daleko i nic. Na szczęście ostatecznie na koncert pojechałam, ponieważ moi najbliższi wiedzieli, co przeżywam i zrzucili się na wyjazd. Cudowne uczucie, takie spełnione marzenie.
W lutym zaś (dokładnie 13 w piątek) zawitał do naszego kraju Ed Sheeran. To był dla mnie ogromny szok, ale rodzice nie brali mnie już na serio. Do teraz nie wiem, jak ich przekonałam, ale po prostu wierzyłam do końca. Bilety zdobyłam przypadkiem (trwała o nie zażarta walka), a następnie, daej wierząc w marzenia, udało mi się odkupić jeden dla mojej najlepszej przyjaciółki. I tak oto spełniło się moje kolejne marzenie.

Kolejnymi z nich były follow, które udało mi się dostać od Jai'a i Jamesa z Janoskians. Zawsze spamowałam z nadzieją, co nie kończyło się sukcesem. Dalej jednak wierząc, napisałam w 2 różnych terminach (to nie był jeden dzień) JEDNEGO tweeta do każdego z nich. Nie wiem, jak zauważyli. Ok, może i miałam mnóstwo szczęścia, ale ja po prostu wierzyłam. Wierzyłam w marzenia.

Staram się teraz dostać na koncert do Wiednia, który jest 10 czerwca. Zrobiłam ogromny postęp w tym kierunku, bo choć nikt we mnie nie wierzył- prócz mnie samej- wzięłam się do roboty. Przeszkód jest więcej, niż zazwyczaj, ale mam nadzieję, że się uda. Dopiero teraz widzę, jak już odniosłam taki sukces, że to nie jest skazane na niepowodzenie. Trzeba walczyć o marzenia, bo nie wiadomo nigdy, co przyniesie los!

A Tobie? Udało się spełnić swoje marzenia? Jeśli nie, juzż dziś zacznij zamieniać je w rzeczywistość, nie słuchaj innych i choćby nie wiadomo, ile przeszkód było, walcz do samego końca, bo warto!


/N.I.



czwartek, 5 marca 2015

Przywitanko

Witam bardzo, bardzo serdecznie!

Oto blog odzwierciedlający dokładnie mnie- wszystkie moje przeżycia, doświadczenia, emocje i myśli. Słowem- życie opisywane przez moją niemądrą główką.

Może trochę o mnie na wstęp...

Nieważne, jak mam na imię czy ile mam lat- ludzie zbyt często nas po tym osądzają. Wiek to tylko liczba, liczy się wnętrze. Cóż... Jestem dość szalona, i porywcza. Zazwyczaj nie martwię się konsekwencjami, które mogą wyniknąć z moich działań. W życiu mam jasno postawiony główny cel- spełnianie marzeń i stawiam go ponad wszystko. Jestem dość wrażliwa, choć nigdy tego nie okazuję, ponieważ lubię, gdy na zewnątrz wszyscy myślą, że jestem twarda i silna, nie mam pojęcia czemu. Wykazuję się dość dziwnymi pasjami... Uwielbiam blogować. Do tego stopnia, że ciągle zakładam nowe blogi, które nudzą mi się za jakiś czas (wiecie, coś wydaje się być fajne w jednej chwili, w drugiej już nie jest) i mam nadzieję, że z tym będzie inaczej. Kiedy nie spełniam marzeń, lubię wyznaczać swoje cele, i tak myślę, że o tym zrobię pierwszą notkę. Mam nadzieję, że wraz z tym blogiem pospełniam je wszystkie. Do tego jestem wielką fangirl, uwielbiam tweetować godzinami, duuużo jeść, spać, wyżywać się na ludziach, których nie lubię (takie odreagowywanie) i czytać. Czytam naprawdę wszystko- od książek przygodowych do fantasy, oczywiście nie brakuje też fanfictions.

Nie zdecydowałam jeszcze, jak często będę dodawać posty. Myślę, że może tak co tydzień, powolutku. Mam nadzieję, że ta notka jest w miarę krótka (jak się rozpiszę to czasami naprawdę trudno skracać) i że nie zanudziłam na śmierć.

Miło by było, gdyby ktoś kiedyś tutaj wpadł i pozostawił opinię etc, wiecie, aby mnie trochę wesprzeć :)

/N.I.